poniedziałek, 16 lutego 2009

Swiat według Rozalii Grzybowej - cd.

Ale nie narzekam. Emeryturę mam, domek sobie wyrychtowałam, ciepło, wygodnie. Dzieci odwiedzają, dbają.Czego mozna chcieć więcej? A jak czasem smutno, to westchnę do Panienki Swiętej i zaraz na duszy lżej. Z Bogiem trzeba być zawsze, nie można przecież inaczej? Martwię się tylko, że ludzie nie rozumieją Boga, nie wiedzą na czym polega wiara? Nie patrzą na to, co ona nakazuje, dokąd prowadzi...Mam koleżankę Celkę, jeszcze z młodych lat. Do kościoła lata dwa razy dziennie, w każdą Niedzielę Komunię Swiętą przyjmuje, radia "Maryja" na okrągło słucha, a tyle w niej złości, nienawiści, że strach! Z całą wsią skłócona, od dzieci się odwróciła, ludzi po Sądach ciągnie.

Ludzie są różne!!

A widzi pani ten wysoki płot?

- Dwór, ładny..

- A no, dwór. Stał pusty, a teraz tam Hrabina mieszka..

-Odzyskała swoją własność?

-Gdzie tam odzyskała.Kupiła, jakieś pięć lat temu. Hrabiną każe się nazywać, choć gdzie jej tam do Hrabiów.Kiedyś na bazarze handlowała , dorobiła się i udaje wielką Panią.A dwór należał kiedyś do Studnickich, to było prawdziwe Państwo, a nie to, co teraz.. Szanowali ludzi, dbali o wszystko. Dziedzica Studnickiego Niemcy rozstrzelali na miesiąc przed wyzwoleniem. Zydów przechowywał i ktoś na niego doniósł.A Dziedziczkę z dziećmi Sowiety gdzieś wywieżli i ślad po nich zaginął. Póżniej zrobili we dworze szkołę, a jak szkołę zlikwidowano, to popadł w ruinę, dopiero jak Hrabina kupiła to wyremontowała. Pieniędzy chyba na to poszło ogromnie dużo? I mówią, że w środku bardzo bogato. Nawet strażników trzyma, takich ogromnych , łysych.I kamary na drzewach pozawieszali..

-Chyba kamery?

-Toć mówię.Tam to nawet mysz się nie przeciśnie, tak pilnują. Chociaż raz moje kury jakoś wlazły. Dziurę sobie wygrzebały i wlazły. Boże, co to się wyrabiało?! Hrabina takiego wrzasku narobiła, że na całą wieś ją było słychać!! Nawet o swojej pańskości zapomniała i tak kurwami i innymi przekleństwami bluzgała, że niejeden chłop by tak nie potrafił, choć u nas chłopy se nie żałują!! Od tej chwili moje kurki w zagrodzie trzymam.

Oj, ludzie są różne!!


Kiedyś na wsi było inaczej, wszyscy jakoś bliżej ze sobą żyli, była większa jedność. A teraz? Młodzi pouciekali za granicę, starzy aby zostali. Wiadomo, ze każdy lepszego chleba szuka, chce lepiej żyć. Może to i dobrze, ale i dużo jest takich co to nie wiadomo po co tam jadą, czasem na zatracenie? Mojego siostrzeńca Staszka też do Francji poniosło. Zostawił żonę, dzieci, gospodarkę, a sam fruwa. Zawsze był odmieniec i lewus. Za komuny to pierwszy z czerwonym sztandarem na manifestacje latał, na Księży pomstował, dzieci nie pozwolił ochrzcić,a teraz, jak komunę diabli wzięli, całkowicie światopogląd zmienił. Patriotą się obwołał, do Kościoła zaczął latać, polityczny życiorys sobie dorobił i na posła chciał iść. Dobrze, ze ludzie pamiętali co kiedyś wyrabiał i omamić się nie pozwolili..Z tej złości wyjechał o Rodzinie na amen zapominając. Nawet grosza dzieciom nie wysłał, nawet kartki na Swięta nie wysłał. Gdyby nie to, że ktoś z naszej wsi przypadkiem, w tej Francji spotkał, nawet nie wiedzielibyśmy, że żyje?

Oj, Ludzie są różne...

Swiat według Rozalii Grzybowej..I tak już zostało. Dzieci w Swiat odfrunęły

Ludzie są różne - twierdzi babka Rozalia Grzybowa. Na ziemi jest miejsce nie tylko dla dobrych, porządnych. Muszą być i złe i głupie. Taki już Jego porządek...

Rozalię Grzybową wszyscy we wsi nazywają Babką nie tylko z powodu wieku i zyciowego doświadczenia, ale także dlatego, że każdemu pomoże, każdemu mądrze poradzi, a przede wszystkim, że ma własny, niezależny pogląd na otaczającą rzeczywistość, nie tylko wyłącznie wiejską, ale również tę w wymiarze światowym.

-Jeszcze 14 lat nie skończyłam gdy Niemcy, jako najstarszą z domu, na roboty mnie wywieżli. Do bauera trafiłam. Oj, ciężko było, że nawet wspominać się nie chce.Ja mała, drobna, a tu robota jak dla chłopa. I w polu i przy oporządzaniu bydła. Bo to raz płakałam z bólu, bo ręce rwały tak, że zasnąć nie było można, a do tego rozpacz, żal za swoimi..Jak Amerykany weszły, to jak najszybciej chciałam wrócić do domu i dlatego nie czekałam na jakiś transport, tylko piechotą..Czasem ktoś kawałek podrzucił, ktoś litościwy nakarmił, dał nocleg.. Prawie miesiąc tak szłam i doszłam!A po roku za mąż wyszłam. Z musu, bo Ojciec pomarł i chłop na gospodarce był niezbędny. Z początku było dobrze, ale jakiś czas po ślubie zaczęło się psuć. Pić zaczął, bywało że na kilka dni z domu znikał. Myślałam, że jak będą dzieci, to się zmieni? Gdzie tam, na Swiat przyszło jedno, drugie, a ten jeszcze gorzej, już prawie nie trzeżwiał. Awantury, wstyd przed ludżmi, dzieci przestraszone..Aż kiedyś znależli go martwego koło stawu. Tak się spił, że nie mógł dojść do domu, a że noc była mrożna , to i zamarzł..Wszystkiego się chwytałam, żeby biedzie się nie dać.Teraz młodym to nawet trudno uwierzyć jak się zyło? Prawie u każdego samochód, autobusy, busy, gaz, woda w domu, łazienki.A kiedyś? Nawet człowiek o tym nie marzył.. Dwa razy w tygodniu z jajkami, masłem, śmietaną i co tam w domu się wychodowało, na Kleparz chodziłam. Piechotą, prawie 20 kilometrów! O trzeciej nad ranem wychodziłam, deszcz nie deszcz, śnieg, wiatrzysko, a tu iść trzeba, żeby jakiś grosz do domu przynieść, bo potrzeb dużo..Oj, były czasy trudne, ciężkie..Nie, za mąż iść nie chciałam, choć może by się i ktoś trafił? Bo to wiadomo jak by się ułożyło? Czy byłby dobry dla mnie i moich dzieci? Bałam się.

czwartek, 15 stycznia 2009

Sposób na mrówki.

Dular to dular!! Niby płacą mało ale jak przeliczysz - złotówek fura!! I żadnych rozchodów! Mieszkanie dają, jedzenie też. Palenie rzuciłem, bo papierosy okropnie drogie. Dawniej Moja przysyłała mi z Polski "Klubowe" ale kiedyś Boss napadł na mnie, że niby..narkotyki palę, ze tak smierdzą.. Tłumaczyłem, że jakie tam narkotyki, że u nas wszyscy takie palą.. Nawet słuchać nie chciał i oświadczył, że jeżeli jeszcze raz zobaczy, to z miejsca, na zbity pysk, z roboty wyrzuci! No, to rzuciłem. Ale nie żałuje, bo teraz zdrowiej się czuje. W Chicago byłem dwa razy. U znajomych na chrzcinach. Dobrze żyją tylko wodę mają paskudną, jak się człowiek napije, to potem dwa dni w gębie ołów. A drugi raz w kościele, na Jackowie. Kościół nawet ładny, bogaty, ale Księża, to chyba obce, amerykańskie, choć po polsku gadają.. Na jednej mszy dwa razy z tacą latają.. Pazerne. Ameryki ja tam nieciekawy, bo i co tu jest do oglądania? Murzynów widzę w robocie, a leniwe, cholery, że strach. Lypią tymi ślepiami i zębiska, jak jakie ludożerce, szczerzą, aż się człowiekowi nieswojo robi.Chałupy też tutaj marne, byle jak budowane. Kopniesz i rozwalisz..Nie to, co u nas. A że do miasta daleko i pustkowie? Każdy z nas tutaj do roboty przyjechał, nie na zabawę, ot, co! Ja w swoim życiu wielką biedę przeszłem i dlatego grosz poszanować potrafię, a nie jak inni, na fiu-bżdziu roztrwonią, a potem płacz i użalanie się.. Dużo nas w domu było, a pola mało i do tego marne, kamieniste, na kawałeczki, jak to w górach, rozrzucone. Jak Matka upiekli chleb, to go pod powałą, wysoko, w lnianym woreczku, wieszali, żebyśmy dostać nie mogli...Roboty też, od maleńkości, ja nauczony, młodego mógłbym przeskoczyć.. Sam, własnymi rękami, dom pobudowałem, solidny, pietrowy. Jeszcze przed Ameryką. Niezły profit teraz z niego, letnikom się wynajmuje. Zonę mam dobrą, robotną, tylko ostatnio, przez tę moja Amerykę, jakby się jej w głowie pomieszało. Stroić by się chciała jak panna na wydaniu!
-a to chustkę, a to bluzkę przyślij, bo inne baby maja, a ja co? Jak dziadówka mam się pokazywać? Jak jaka ostatnia...?
Ot i zaraza, zbiesiła się na stare lata! Zapomniała już, że w jednej sukienczynie ją wziąłem, bo w wianie aby dwie owce i stare trepy dostała..
Dzieci mam już na swoim, żonate. Córka na dochtorkę wyuczona, Pani..W samym Krakowie mieszka. Synowi, choć szkół nie pokończył, też nieżle, z jedynaczką się ożenił. Majetną. Jej Ojcowie na Krupówkach sklep z pamiątkami mają. Dularów u nich więcej jak u mnie, choć nigdy Ameryki na oczy nie ogladali..

Pan Stasiek ma sześćdziesiąt pięć lat, mierną posturę, pooraną zmarszczkami twarz i duże, żylaste, sękate od pracy ręce. W Ameryce już piątą Wigilię. Ale jak Bóg pozwoli, na następną pojedzie do domu. Tego solidnego, z pustaków, z oknami na Giewont i pokojami dla letników. Do żony paradującej do kościoła w amerykańskich elastykach, do córki-dochtorki, która w Krakowie żyje se jak pani, do syna wżenionego w dolarodajne ciupagi i juhasy na szkle. Do kościoła, w którym jak trzeba, na tacę tylko raz zbierają.Do sąsiadów, z których prawie każdy w Ameryce był i dularów nawiózł i dla których Chicago jest często bliższe od jakiejśtam Warsiawy, gdzie aby draństwo i oszust na oszuście, nawet w Rządzie.. Pojedzie pan Stasiek..A póki co, wbity w przyciasny, kraciasty garnitur - z takiego jednego, co mu się pomarło i norska dała, żółtą koszulę w ogromne papugi i w krawacie z brokatu -też norska dała- siedzi wyprostowany, uroczysty przy wigilijnym stole, na którym ryba, kapusta z grochem, a nawet barszcz z uszkami.I polski opłatek na talerzyku. I koledy z taśmy. Jest też choinka; ubrany w kolorowe papierki fikus.. Prawie jak w domu.. Tylko ciasto nie takie jak nasze, słodkie, mdłe, amerykańskie. I prawie wszyscy przy stole. Wanda, Józek, Heniek, Ela, Janek, Stefan, Zdzicho. Kryśka przyjdzie póżniej, musiała zastąpić praczkę. W poprzednią Wigilię pracowali i dlatego Swiąt jak gdyby nie było. W tym roku Boss był łaskawszy, wszystkim dał ranną zmianę.. A pięknie upieczonego indyka - też dał Boss, zjedzą po dwunastej. Jutro, choć to Boże Narodzenie, nie będzie kiedy świętować, pracują cały dzień.. Jakby nasz kościół był blisko, poszłoby się na Pasterkę - rozmarza się pan Stasiek. Jest tu wprawdzie jakiś niedaleko, ale musi niemiecki albo i innej wiary, bo Ksiądz ma żonę i dzieci..To do takiego byłby grzech.. Z magnetofonu sączy się kolęda;Oj, maluśki, maluśki, kieby rękawicka..

środa, 14 stycznia 2009

W POGONI ZA SŁOŃCEM...


Kochani, wybaczcie, nie będę Wam opisywała stanu mojej duszy, ilości sercowych ran, marzeń, które się nie spełniły i nigdy nie spełnią - inaczej nie byłyby marzeniami, sukcesów i porażek, których suma jest równoważna. To wszystko, wobec pędzącej codzienności jest tylko malutkim elementem naszego życia. Reszta jest bardziej istotna. A na tę resztę składa się nasza codzienność, sprawy i rzeczy pozornie małe, pozornie mało ważne. Lecz one stanowią o naszym istnieniu, one nas pchają w strone wiatru i słońca, w stronę wyśnionej, mitycznej Atlantydy. Czy ją znajdziemy?? Taką Atlantydą jest często emigracja i właśnie jej poświęciłam i poświęcam swoje książki, opowiadania. Nie są to uczone rozprawy naukowe ale opis zwyczajnego zycia, zwykłych ludzi. Sądzę, że piszę otwarcie i uczciwie o radościach i smutkach emigracyjnej egzystencji. Chciałabym na tych stronach zamieszczać fragmenty moich opowiadań, reportaży. Jeśli znajdziecie Państwo w nich chociaż cząstkę własnych przeżyć, własnych obserwacji - będzie mi bardzo miło.Zapraszam. Zofia Mierzyńska.