czwartek, 15 stycznia 2009

Sposób na mrówki.

Dular to dular!! Niby płacą mało ale jak przeliczysz - złotówek fura!! I żadnych rozchodów! Mieszkanie dają, jedzenie też. Palenie rzuciłem, bo papierosy okropnie drogie. Dawniej Moja przysyłała mi z Polski "Klubowe" ale kiedyś Boss napadł na mnie, że niby..narkotyki palę, ze tak smierdzą.. Tłumaczyłem, że jakie tam narkotyki, że u nas wszyscy takie palą.. Nawet słuchać nie chciał i oświadczył, że jeżeli jeszcze raz zobaczy, to z miejsca, na zbity pysk, z roboty wyrzuci! No, to rzuciłem. Ale nie żałuje, bo teraz zdrowiej się czuje. W Chicago byłem dwa razy. U znajomych na chrzcinach. Dobrze żyją tylko wodę mają paskudną, jak się człowiek napije, to potem dwa dni w gębie ołów. A drugi raz w kościele, na Jackowie. Kościół nawet ładny, bogaty, ale Księża, to chyba obce, amerykańskie, choć po polsku gadają.. Na jednej mszy dwa razy z tacą latają.. Pazerne. Ameryki ja tam nieciekawy, bo i co tu jest do oglądania? Murzynów widzę w robocie, a leniwe, cholery, że strach. Lypią tymi ślepiami i zębiska, jak jakie ludożerce, szczerzą, aż się człowiekowi nieswojo robi.Chałupy też tutaj marne, byle jak budowane. Kopniesz i rozwalisz..Nie to, co u nas. A że do miasta daleko i pustkowie? Każdy z nas tutaj do roboty przyjechał, nie na zabawę, ot, co! Ja w swoim życiu wielką biedę przeszłem i dlatego grosz poszanować potrafię, a nie jak inni, na fiu-bżdziu roztrwonią, a potem płacz i użalanie się.. Dużo nas w domu było, a pola mało i do tego marne, kamieniste, na kawałeczki, jak to w górach, rozrzucone. Jak Matka upiekli chleb, to go pod powałą, wysoko, w lnianym woreczku, wieszali, żebyśmy dostać nie mogli...Roboty też, od maleńkości, ja nauczony, młodego mógłbym przeskoczyć.. Sam, własnymi rękami, dom pobudowałem, solidny, pietrowy. Jeszcze przed Ameryką. Niezły profit teraz z niego, letnikom się wynajmuje. Zonę mam dobrą, robotną, tylko ostatnio, przez tę moja Amerykę, jakby się jej w głowie pomieszało. Stroić by się chciała jak panna na wydaniu!
-a to chustkę, a to bluzkę przyślij, bo inne baby maja, a ja co? Jak dziadówka mam się pokazywać? Jak jaka ostatnia...?
Ot i zaraza, zbiesiła się na stare lata! Zapomniała już, że w jednej sukienczynie ją wziąłem, bo w wianie aby dwie owce i stare trepy dostała..
Dzieci mam już na swoim, żonate. Córka na dochtorkę wyuczona, Pani..W samym Krakowie mieszka. Synowi, choć szkół nie pokończył, też nieżle, z jedynaczką się ożenił. Majetną. Jej Ojcowie na Krupówkach sklep z pamiątkami mają. Dularów u nich więcej jak u mnie, choć nigdy Ameryki na oczy nie ogladali..

Pan Stasiek ma sześćdziesiąt pięć lat, mierną posturę, pooraną zmarszczkami twarz i duże, żylaste, sękate od pracy ręce. W Ameryce już piątą Wigilię. Ale jak Bóg pozwoli, na następną pojedzie do domu. Tego solidnego, z pustaków, z oknami na Giewont i pokojami dla letników. Do żony paradującej do kościoła w amerykańskich elastykach, do córki-dochtorki, która w Krakowie żyje se jak pani, do syna wżenionego w dolarodajne ciupagi i juhasy na szkle. Do kościoła, w którym jak trzeba, na tacę tylko raz zbierają.Do sąsiadów, z których prawie każdy w Ameryce był i dularów nawiózł i dla których Chicago jest często bliższe od jakiejśtam Warsiawy, gdzie aby draństwo i oszust na oszuście, nawet w Rządzie.. Pojedzie pan Stasiek..A póki co, wbity w przyciasny, kraciasty garnitur - z takiego jednego, co mu się pomarło i norska dała, żółtą koszulę w ogromne papugi i w krawacie z brokatu -też norska dała- siedzi wyprostowany, uroczysty przy wigilijnym stole, na którym ryba, kapusta z grochem, a nawet barszcz z uszkami.I polski opłatek na talerzyku. I koledy z taśmy. Jest też choinka; ubrany w kolorowe papierki fikus.. Prawie jak w domu.. Tylko ciasto nie takie jak nasze, słodkie, mdłe, amerykańskie. I prawie wszyscy przy stole. Wanda, Józek, Heniek, Ela, Janek, Stefan, Zdzicho. Kryśka przyjdzie póżniej, musiała zastąpić praczkę. W poprzednią Wigilię pracowali i dlatego Swiąt jak gdyby nie było. W tym roku Boss był łaskawszy, wszystkim dał ranną zmianę.. A pięknie upieczonego indyka - też dał Boss, zjedzą po dwunastej. Jutro, choć to Boże Narodzenie, nie będzie kiedy świętować, pracują cały dzień.. Jakby nasz kościół był blisko, poszłoby się na Pasterkę - rozmarza się pan Stasiek. Jest tu wprawdzie jakiś niedaleko, ale musi niemiecki albo i innej wiary, bo Ksiądz ma żonę i dzieci..To do takiego byłby grzech.. Z magnetofonu sączy się kolęda;Oj, maluśki, maluśki, kieby rękawicka..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz